niedziela, 24 maja 2015

Poetycki panteon - Rafał Wojaczek

Pierwszy tekst na blogu to brutalne zderzenie z rzeczywistością. Nie wiem, czy rozpoczęcie Wojaczkiem pisania na blogu to dobry pomysł, ale cóż, kości zostały rzucone. Zdecydowałam, że to Rafał Wojaczek - postać kontrowersyjna na każdej płaszczyźnie - rozpocznie mój cykl "Poetycki panteon", w którym będę przybliżać sylwetki najbardziej przeze mnie cenionych poetów. Dlaczego akurat Wojaczek? Odpowiedź jest dosyć banalna, to spod jego pióra wyszedł mój absolutnie ukochany wiersz pt. "Dotknąć". Co więcej, cenię tego człowieka tak mocno, że postanowiłam umieścić go na piedestale mojej osobistej hierarchii twórców. Więcej o nim w tekście, będącym równocześnie swoistą analizą wymienionego wiersza, poniżej. Zapraszam do lektury.





Dotknąć....



Dotknąć deszczu ,by stwierdzić, że pada 
Nie deszcz, tylko pył z Księżyca spada 

Dotknąć ściany, by stwierdzić , że mur 
Nie jest ścianą, lecz kurtyną z chmur 

Ugryść kromkę, by stwierdzić, że studnia 
Wyschła oraz wszystkie inne źródła 

Wyrzec słowo, by stwierdzić, że głos 
Jest krzykiem i nikogo to nie obchodzi




Rafał Wojaczek – poeta wyklęty. Ten, którego za życia odrzucono, został doceniony dopiero po przedwczesnej śmierci. Niezwykle trudno znaleźć słowa, którymi można byłoby dokładnie opisać zarówno samego Wojaczka, jak i jego twórczość. Każdy wyraz wydaje się nie odzwierciedlać w pełni charakteru tego człowieka, jego myśli, poezji.  Nawet przynależność do grupy „poetów wyklętych” nie daje takiej pełnej charakterystyki. Był buntownikiem, przekroczył wszystkie możliwe granice w tworzeniu sztuki, znane były jego skłonności do nadużywania alkoholu i leków, wielokrotnie próbował odebrać sobie życie. Żył tak, jak chciał, na własnych zasadach. Co więcej, na własnych zasadach postanowił umrzeć. Popełnić samobójstwo. W młodym wieku. Niczym romantyk. Skandalista, samotnik, geniusz, katastrofista i ten, który nie potrafił poradzić sobie z tym, co go otacza, nawet z samym sobą. To Wojaczek. Nie był polskim wieszczem narodowym jak Mickiewicz. Nie moralizował jak Kochanowski. Nie cieszył się takim uznaniem jak Szymborska, autorytetem jak Miłosz, czy nawet sympatią jak Tuwim. Rafał Wojaczek nie stał ponad rodakami strzegąc ich moralności. Stanął między nimi, a to, co myślał, przelał na papier. Na stałe zapisał się w historii polskiej literatury jako człowiek, który stanął wszystkiemu naprzeciw. Człowiek, który był doskonałym obserwatorem. Człowiek, który nie dbał o opinię innych.  Człowiek, który kontrowersyjnie i na własny sposób pokazywał, jak widzi otaczający go świat. Wreszcie człowiek, który uparcie szukał własnej tożsamości. Poezja Rafała Wojaczka w wielu aspektach przypomina tę, którą tworzyli Rimbaud, Verlaine, Stachura czy Baczyński. To poezja brutalna, mroczna, katastroficzna. To poezja, którą ciężko zinterpretować, której trudno nadać jeden, właściwy sens. Stąd moja opinia, że jego wiersze każdy powinien odczytywać samodzielnie. Nigdy nie dowiemy się, co sam poeta myślał, kiedy je tworzył. Oczywiście, oparcia możemy szukać w pracach badaczy, znawców i specjalistów, ale najlepsza interpretacja to taka, do której dojdziemy sami, bo w każdym wierszu możemy odnaleźć słowa, które jakby tylko do nas i właśnie do nas są kierowane. Świat według Wojaczka jest niedoskonały, wręcz prymitywny, ponury, naznaczony piętnem śmierci, podobnie jak ludzie go zamieszkujący. Odzwierciedleniem jego myśli, może nawet kwintesencją całej twórczości jest wiersz „Dotknąć…” pochodzący z drugiego i ostatniego wydanego za jego życia tomiku „Inna bajka” z 1970 roku.
„Dotknąć…” składa się z pięciu, zbudowanych paralelnie dystychów. Poeta nieczęsto decydował się na taki układ, ale w tym przypadku każdy dwuwiersz stanowi jedno, określone zestawienie. Wszystkie rozpoczynane są przez czasowniki dotyczące wykonywania określonych czynności, odnoszące się do zmysłów: obecne już w tytule, a później dwukrotnie użyte: „dotknąć”, następnie „ugryźć”, „łyknąć”, „wyrzec”. Wymienione czasowniki wyrażają to, co jest konieczne człowiekowi do życia i poznawania świata. Zgodnie z poglądami sensualistycznymi, wszelka ludzka wiedza pochodzi od wrażeń zmysłowych. Angielski filozof epoki oświecenia, John Locke, mawiał, że „nie ma niczego w umyśle, co nie zaistniałoby w zmysłach”. Jednak ten, który mówi w wierszu, wcale nie ma na myśli tego, że zmysły mogą w czymkolwiek pomóc człowiekowi. Wręcz przeciwnie. Owszem, pierwsze wersy każdej strofy sugerują, że bez zmysłów niemożliwe byłoby na przykład stwierdzenie, że pada deszcz. Jednak, typowym zabiegiem dla Wojaczka było podejmowanie pewnego rodzaju dyskusji z ogólnie przyjętymi normami i założeniami. Znajduje to swoje odzwierciedlenie w tekście. Podmiot liryczny dotyka deszczu, ale zamiast stwierdzić, że faktycznie pada, dochodzi do wniosku, że to „tylko pył z Księżyca spada”. Podobnie w drugim dystychu. Dotyka ściany, ale dochodzi do wniosku, że mur nie jest wcale ścianą, „lecz kurtyną z chmur”. Za tymi wyszukanymi metaforami kryje się wielkie rozczarowanie i ból osoby mówiącej w wierszu, które apogeum osiągną dopiero w końcowym dwuwierszu, ale o tym później. Woda niezbędna do życia okazuje się być tylko pyłem księżycowym, a mur, swoiste uosobienie poczucia bezpieczeństwa, staje się jedynie kruchą kurtyną z chmur. Można to rozumieć, jako pragnienie czegoś, co w naszym mniemaniu jest niezwykle niezbędne i wartościowe; coś, do czego dążymy. Pragniemy to poczuć jak padający deszcz czy dotknąć - jak ścianę. Uznajemy bowiem te pragnienia za oczywiste i wręcz przyziemne. Jednak im bardziej się do nich zbliżamy, tym szybciej okazuje się, że to jedynie ułuda, coś nietrwałego, przemijającego. Zderzenie z rzeczywistością jest tak wstrząsające i nieprawdopodobne jak fakt, iż deszcz wcale nie jest deszczem, a pyłem księżycowym, a mur to nie stabilna ściana, a ulotna kurtyna z chmur. Myślę, że tutaj wyraźnie widać autobiograficzność wiersza. Wojaczek był pesymistycznym samotnikiem, niepotrafiącym określić, kim jest, i co jest mu potrzebne w życiu. Podmiot liryczny utworu również się z tym boryka. Kolejne dwa dwuwiersze mają jeszcze bardziej ponury i przygnębiający wydźwięk. Dotyczą dwóch, chyba najbardziej elementarnych aspektów życia każdego człowieka - jedzenia i picia. Tutaj ujawniają się typowe dla poezji Wojaczka motywy śmierci, przemijania, nadchodzącego końca. Podmiot liryczny gryzie kromkę chleba po to, aby stwierdzić, że „żyto zjadły szczury”, łyka wodę, „by stwierdzić, że studnia wyschła oraz wszystkie inne źródła”. Chleb i woda są niezbędne do życia. Bez nich człowiek umiera. Żyto potrzebne to pieczenia chleba zostało zjedzone przez gryzonie, a studnia, będąca źródłem wody, wyschła. Widmo śmierci pojawia się również we fragmencie „i piekarz też zginął”.  Nawet piekarz. Zastanawiającym elementem wiersza mogą być słowa „oraz wszystkie inne źródła”. O jakich źródłach myśli osoba mówiąca w wierszu? Wskazała już studnię jako jedyne źródło życiodajnej wody, więc na pewno te słowa nie odnoszą się do niej. Zatem czym są? Biorąc pod uwagę cały tekst, ciężkie życiowe doświadczenia Wojaczka, a co za tym idzie charakter jego wierszy, można wysnuć wniosek, iż te „wszystkie inne źródła” stanowią to, w czym podmiot upatruje szansę na dokonanie zmian w swoim życiu, w czym widzi to, do czego dążył, i co było mu niezbędne. Jednak i w tym przypadku czeka go gorzkie rozczarowanie. Inne źródła to ludzie, którzy zmieniliby jego życie, sprawiliby, że nie czułby się już samotny. Jednak wypowiedziane słowo, będące w rzeczywistości rozpaczliwym krzykiem, wołaniem o pomoc, nikogo nie obchodzi. Osoba mówiąca w wierszu wskazuje na obojętność względem drugiego człowieka. „Dotknąć…” to wiersz dopracowany pod względem formy. Tekst jest pozornie uporządkowany dzięki zapisaniu go w dystychach, znajdziemy w nim też rymy (pada-spada, mur-chmur). Zrezygnowanie z wyszukanego słownictwa na rzecz wyrażeń dosyć potocznych, prostych („żyto zjadły szczury”, „nikogo to nie obchodzi”) kontrastuje z obecnością niebanalnych, oryginalnych metafor („pył z Księżyca spada”, „kurtyna z chmur”), jednak pomimo tego, tekst jest czytelny – jego forma, zastosowane środki artystycznego wyrazu nie przysłaniają treści, nie utrudniają odczytania. Ważną rolę pełnią tu również przerzutnie międzywersowe – szczególnie widać to w dwóch początkowych dystychach. W pierwszym wers kończy czasownik „pada”, który sugeruje koniec wypowiedzi (podmiot czuje deszcz, więc stwierdza, że pada). Nic bardziej mylnego. Drugi wers kontynuuje wypowiedź z pierwszego i burzy wcześniejsze wnioski (deszcz nie jest tak naprawdę deszczem, a pyłem z Księżyca). Analogiczna sytuacja występuje w drugim dwuwierszu. Przerzutnie w czwartej i piątej strofie mają inny charakter – „ja” liryczne” gryzie chleb i łyka wodę, wie, że pieczywo powstaje z żyta, a źródłem wody jest studnia. Jednak i w tym przypadku drugi wers niszczy to, do czego doszedł wcześniej. Gryząc chleb, przekonuje się, że zboże zjadły szczury, a studnia wyschła. Dzięki paralelnej budowie wypowiedzi, wiersz charakteryzuje pewien rytm, który brutalnie burzy piąty, w mojej opinii, ponury i tragiczny dystych, w którym najlepiej widać ogromną samotność podmiotu lirycznego, a może nawet samego Rafała Wojaczka. Życie osoby mówiącej w tekście, którą, myślę, że można utożsamić z poetą, to pasmo rozczarowań, smutku i melancholii. Ten człowiek jest świadomy kruchości i marności ludzkiego życia, tego, że wszystko, do czego dąży to ułuda i nieprawda. Taka postawa jest niezwykle bliska temu, co przedstawiali w swoich tekstach poeci barokowi jak Mikołaj Sęp Szarzyński („Sonet III: o wojnie naszej, którą wiedziemy z szatanem, światem i ciałem”, w szczególności fragment „[…] wątły, niebaczny, rozdwojony w sobie?”) czy Daniel Naborowski („Krótkość żywota”). Zarówno oni, jak i Wojaczek wskazują na, jak już wspomniałam, marność człowieka, jego uległość wobec pokus, również ułomność, bo nawet jego zmysły go zwodzą. Uważam, że podmiot jest przekonany, iż człowiekowi do życia jest tak naprawdę potrzebny drugi człowiek. To on nadaje wszystkiemu sens, nie pozwala poczuć się samotnym, w mojej opinii kontakt z drugą osobą może stanowić jeden z ważniejszych celów, do których dążymy, jeśli nie najważniejszy. Wówczas tekst można odczytać inaczej. Deszcz, czyli jednocześnie woda, jako coś niezbędnego do życia, byłby symbolem obcowania z drugim człowiekiem, przyjaźnią z nim – czymś, bez czego człowiek nie może się obejść. Fakt, iż ten deszcz okazuje się być jedynie jakimś pyłem z Księżyca, czymś nędznym i bezwartościowym, oznacza, że przyjaźń nic nie znaczy, to tylko puste słowo. W ten sam sposób można interpretować wykorzystanie pojęcia muru. Mur daje oparcie, swoiste poczucie bezpieczeństwa – podobnie jak przyjaźń. Jednak szybko można się przekonać, że przyjaźń to tylko jakaś zasłona z chmur – nietrwała i znikająca, kiedy rodzi się problem, konflikt, potrzeba.  Jest niczym kurtyna podnoszona przed rozpoczęciem się przedstawienia teatralnego – widzimy ją tylko wtedy, kiedy nie rozgrywa się nic istotnego, podobnie jest z przyjaźnią – istnieje, dopóki nie pojawi się problem wymagający emocjonalnego zaangażowania drugiej osoby. Wielokrotnie już wspominałam o problemach ze znalezieniem własnej tożsamości i odnalezienia się w świecie przez Wojaczka. Może tym, do czego skrycie dążył, i czego pragnął była przyjaźń?  Wiersz nie jest przykładem liryki opisowej, bowiem poeta tworzy nie świat rzeczy, ale pojęć. Przywołany w tekście świat materialny stanowi metaforę tego, co niematerialne, związane z duszą człowieka. Fakt, iż przenośnie dotyczą pojęć tak oczywistych jak deszcz, ściana, chleb i woda potęgują tylko tragizm życia człowieka, który nie może odnaleźć sensu własnego istnienia, nie może pogodzić się z tym, że wszystkie wartości, do jakich dążył okazują się czymś marnym jak pył księżyca czy ulotnym niczym kurtyna z chmur. To nie rozum, ale zmysły i cielesność pomagają człowiekowi zrozumieć bezsens własnego życia. Osoba mówiąca w wierszu odczuwa niemal fizyczny ból, jak ten związany z głodem czy pragnieniem, bo nie żyje w błogiej nieświadomości. Obdarzony rozumem, umiejętnością myślenia i wyciągania wniosków, zauważa, do czego zmierza świat i jak skończy się jego egzystencja. Wie, że człowiek urodził się po to, by żyć od rozczarowania do rozczarowania. Jest świadomy tego, że życie ludzkie zmierza nieuchronnie do śmierci i ta świadomość determinuje jego skrajnie pesymistyczną postawę. Doskonale zdaje sobie sprawę, że żyje samotnie, bo ludzie są wobec niego obojętni. Jego krzyk nie zwraca niczyjej uwagi, nikogo nie obchodzi. Myślę, że to powód, dla którego cierpi najmocniej.  Bo nie jest rozumiany, nie otrzymuje potrzebnego wsparcia, nikomu na nim nie zależy. Dla niego sens i cel ludzkiej egzystencji nadaje obcowanie z innymi.  

Sądzę, że „Dotknąć…” to zarówno dokładny portret psychologiczny samego Wojaczka, jak i doskonale wysnute wnioski dotyczące ludzkiego życia. Burzliwe życie, choroba psychiczna i wcześniej wymienione problemy z odnalezieniem się w otaczającym świecie znajdują swoje odzwierciedlenie w tym tekście. Ponadto, obserwacje poczynione przez poetę, zawarte w wierszu są wynikiem ciągłych poszukiwań najważniejszych wartości, własnej tożsamości, sensu życia, niestety wciąż nieskuteczne. Poeta jest rozgoryczony tym, co widzi, i do jakich przygnębiających wniosków dochodzi. „Dotknąć…” to zapis myśli o nieuchronnej śmierci, samotności, uporczywym poszukiwaniu zrozumienia, przyjaźni, ciągłych rozczarowaniach.  To również gorzka ocena okrutnej rzeczywistości („głos jest krzykiem, który nikogo nie obchodzi”), w której jednostka czuje się oszukana, przytłoczona przez egoizm innych, a jej samotność nie zwraca niczyjej uwagi. „Dotknąć…” to dowód zarówno na kunszt poetycki Rafała Wojaczka, aktualność jego przemyśleń, jak i postawioną przeze mnie wcześniej tezę, że każdy może znaleźć w utworze lirycznym coś, co sprawia wrażenie, jakby było skierowane do nas, stworzone tylko dla nas.  

~R.

1 komentarz:

  1. Jestem po przebrnięciu przez trzy książki na temat Wojaczka, jednak Twój post też połknęłam. Zaobserwuję Cię, bo sensownie piszesz.

    stelciak.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń