poniedziałek, 8 czerwca 2015

Nowe oblicze Hannibala Lectera - czy Madsowi Mikkelsenowi udało się przebić fenomen Hopkinsa? cz.1

Kiedy ogłoszono rozpoczęcie zdjęć do serialu o słynnym już dr Hannibalu Lecterze, wydawać by się mogło, że nowej ekipie próbującej nadać kultowej historii nowego charakteru, opowiedzieć ją w inny, świeży sposób, nie uda się zjednać sobie fanów najsławniejszego kanibala w historii kultury, którego przed laty rewelacyjnie zagrał Anthony Hopkins. Cóż, nie powiem, kiedy ja się dowiedziałam, że ponownie ktoś bierze się za kręcenie czegokolwiek o Hannibalu, byłam nastawiona dosyć niechętnie, jako że jestem wielką wielbicielką filmu Milczenie owiec (1991) i kreacji Hopkinsa. Dlatego też moje oczekiwania względem nowej produkcji, tym razem serialu, były dosyć wysokie, by nie powiedzieć ogromne. Gdy zobaczyłam w obsadzie nazwisko Mikkelsen, muszę przyznać, że byłam całkiem zadowolona. Jego rola w Polowaniu (2012) była niezwykłym popisem umiejętności i kunsztu aktorskiego, dlatego pomyślałam sobie, że nie może być źle, skoro tak dobrze dobrali aktora do roli Lectera. Nazwisko Dancy obsadzonego w roli Willa Grahama jeszcze bardziej mnie uspokoiło. No i potem nastał dzień premiery pierwszego sezonu...





Hm, po obejrzeniu pierwszego odcinka byłam pod niezwykłym wrażeniem. Pomyślałam, że to będzie dobre, że to ma szanse dorównać fenomenowi Milczenia Owiec i Czerwonego Smoka. Jedynym powodem, który ukształtował mój tok myślenia, był fakt, że serial diametralnie różni się od serii filmowej. Hannibal nabrał zupełnie innego, nowego charakteru. Scenarzyści i Mikkelsen przedstawili nam dr Lectera jako pełnego elegancji i szarmancji, obdarzonego nienagannymi manierami kanibala, dla którego sam proces przygotowywania jedzenia jest dziełem sztuki. Ucieszył mnie fakt, iż twórcy postanowili tworzyć nie kolejną ekranizację wierną powieści/filmowi, ale stworzyć coś opartego na motywach obu tekstów kultury. Scenarzyści posklejali zatem wiele wątków obecnych w pierwowzorze, dostosowali je do swojej fabuły w sposób niezwykle ryzykowny i oryginalny. Otrzymaliśmy zatem coś zupełnie nowego, a jednak wciąż krążącego wokół sylwetki Hannibala Lectera. I to jest niewątpliwie plus całej tej produkcji. Oryginalność. Kreatywność. Nowatorstwo. Dzięki temu zobaczyliśmy historię naszego kanibala w zupełnie nowym wydaniu, przedstawioną z innej perspektywy, skupiającą się na zupełnie innych kwestiach niż seria Hopkinsa. 



Niedawno rozpoczął się trzeci sezon kontynuujący historię Hannibala Lectera, dlatego teraz poświęcę kilka chwil na ogólną opinię na temat całokształtu, tego, jak serial prezentuje się w całości. A prezentuje się całkiem nieźle. Dawno już nie widziałam produkcji, w której tak wielką wagę przywiązuje się do strony wizualnej tego, co widzimy na ekranie, o co zadbali twórcy Hannibala. Serial to nie tylko dobrze napisany scenariusz, świetna gra aktorska, magnetyczna muzyka, ale również fenomenalne zdjęcia i montaż. Oglądając Hannibala, podziwiamy to, z jaką finezją i perfekcją zadbano o to, co oglądamy. Sceny przygotowywania posiłków przez Hannibala to istne dzieła sztuki filmowej - piękne zbliżenia, zgrabne slow motion, współgrająca z całością muzyka - każdy kadr mógłby spokojnie być pięknym zdjęciem. Wnętrza pomieszczeń, zwłaszcza w domu Hannibala - jego gabinet, biblioteka, kuchnia i jadalnia wyglądają niezwykle elegancko, dostojnie i świetnie oddają atmosferę tego, co dzieje się między bohaterami. Wszystko w Hannibalu prezentuje się niezwykle elegancko i finezyjnie - nawet krwawe sceny zbrodni są dopracowane w stu procentach, oryginalne (o ile tak można w ogóle określić miejsce zbrodni). Dwa pierwsze sezony, dzięki takim zabiegom niezwykle zyskiwały na wartości, były prawdziwą przyjemnością dla koneserów "dobrze zrobionych" filmów. Niestety, co za dużo, to niezdrowo. Pierwszy odcinek trzeciego sezonu (w zamierzeniu pierwsze odcinki nowych serii mają zachęcać) sprawił, że zaczęłam się zastanawiać, czy oglądam wciąż ten sam serial. Epizod był niezwykle nudny, przewidywalny, straasznie się ciągnęło to wszystko, a to za sprawą nadmiernego nagromadzenia scen wizualnie pięknych, a w praktyce mających minimalne znaczenie. Pierwszy odcinek minął nam na skądinąd ciekawych, intrygujących dialogach między Hannibalem a Bedelią (rewelacyjna Gillian Anderson) i scenach przedstawiających kapiącą krew, kapiącą wodę, kapiące inne ciecze, generalnie wszystko było powolne, lekko melancholijne, przepełnione nachalnymi slow motions - szczerze mówiąc, oprócz pięknych widoków Paryża i Florencji oraz rozmów pary psychiatrów nie pamiętam kompletnie nic, co mogłoby mnie zachęcić do dalszego oglądania, niemniej jednak z niecierpliwością czekam na pojawienie się wątku Grahama, któremu kibicuję, o czym za chwilę. 



Pomijając spektakularną klęskę początku trzeciego sezonu, muszę powiedzieć, że Hannibal wciąga, niezależnie od wpadek scenarzystów. Od pierwszego odcinka pierwszego sezonu byłam oczarowana i zafascynowana tym, co widziałam na ekranie. Znane mi są opinie, że serial prezentuje raczej średni poziom, bo odwołania do psychologii są raczej nieudane, symbolika nachalna i zbyt oczywista, dialogi ociekające pseudointelektualizmem, brutalność nadmierna. Po części się zgadzam z tymi opiniami, to znaczy w tej części dotyczącej przemocy - jej obecność w stosunku do odgrywanej roli jest niestety nieproporcjonalna, a oglądanie sztuki mordowania w nadmiernych ilościach przestało mi sprawiać przyjemność, ale widać taki był cel scenarzystów, co do reszty - generalnie się nie zgadzam, owszem pewne elementy (motyw jelenia chociażby czy ilość wizji Grahama) bywają męczące, dialogi są czasami zbyt przepełnione niepotrzebnym patosem i elementami dotyczącymi ludzkiej psychiki (słowem za dużo pustego gadania), ale moim zdaniem nie w takiej mierze, aby zaniżać ocenę serialu czy utrudniać oglądanie. Osobiście uwielbiam rozmowy między Lecterem a Grahamem czy Lecterem a Bedelią, są zawsze fascynująco intrygujące, przykuwają uwagę, relacje budowane z odcinka na odcinek to fantastyczny zabieg - stopniowe dowiadywanie się o sobie nawzajem, popadanie w obłęd, próba radzenia sobie z sytuacją, a to wszystko w towarzystwie genialniej stworzonej strony wizualnej. 



Przejdę teraz do mojego ulubionego momentu - oceny gry aktorskiej i zacznę od najważniejszych postaci całego serialu - Hannibala Lectera i Williama Grahama. Jak już wspomniałam, Mads Mikkelsen stworzył postać dr Lectera na nowo. Czy był to dobry pomysł? Niewątpliwie. Czy nasza duńska gwiazda sobie z tym poradziła? Moim zdaniem nie do końca. Nie będę tutaj porównywać go do Hopkinsa - to nie jest argument, rola Hopkinsa nie jest wzorem według którego ocenia się innych, którym przyszło zmierzyć się z tą postacią. Powiem tylko tyle, że Mads fenomenu Hopkinsa nie przebił, nawet mu nie dorównał. Chociaż niewątpliwie Hannibal Lecter to najważniejsza postać serialu, a Mikkelsenowi talentu nie mogę odmówić, to w jego kreacji jest coś niezwykle irytującego i coś, co sprawia, że Hannibal w jego wydaniu jest raczej przeciętny. Mads niestety ma bardzo ograniczoną mimikę twarzy (albo to jego sposób grania, nie wiem, nie wnikam), co w przypadku tak ciekawej postaci jest czynnikiem dosyć mało pozytywnym. Irytuje mnie ta niezmienna twarz Mikkelsena, pozbawiona emocji, pozbawiona ekspresji. Jakiekolwiek wyznanie padające z ust kanibala w wydaniu Madsa staje się sztuczne, teatralne i nijakie. Wiem, że w tym serialu Hannibal to postać niewzruszonego stoika, chłodnego eleganta, ale to nie oznacza, że przez całe dwa sezony Mads ma nas raczyć serią 3-4 min. Kino zna postaci równie chłodne i zdystansowane, które jednak umiały inaczej to pokazać, niż prezentować wypraną z emocji twarz (jak chociażby Marlon Brando). Nie wiem, nie przekonuje mnie to, co prezentuje na ekranie Mads Mikkelsen - było kilka scen, które robiły wrażenie (zwłaszcza finał drugiego sezonu), ale wydaje mi się, że to trochę za mało, by uznać rolę Mikkelsena za wybitną (o wiele lepiej z postacią o podobnym usposobieniu poradziła sobie Anderson, o której powiem potem)


Will Graham - wybitny profiler zabójców pracujący dla FBI, pacjent (i zapewne obiekt westchnień) Hannibala Lectera, człowiek przytłoczony swoimi umiejętnościami, w tej roli Brytyjczyk, Hugh Dancy. To zabawne, bo właśnie jemu zarzuca się brak emocji, wiecznie zmęczoną twarz na ekranie, to ponoć jego postać irytuje. Hm, mam nieco inne zdanie na ten temat, bo w przeciwieństwie do Madsa Hugh przynajmniej nie jest przez cały czas denerwująco taki sam. Może to po prostu kwestia tego, jak różne są te postaci. Cóż, miałam nie porównywać do Milczenia owiec, ale zrobię to (ostatni już raz). Duet Hopkins - Foster, czyli Hannibal - Clarice był niezwykle magnetyczny, intrygujący, przykuwający uwagę, oboje byli niejednowymiarowi, w każdej scenie prezentowali co innego, Hopkins jako Hannibal był postacią złożoną, a w wydaniu Madsa nie widzę nic fascynującego, ciągle to samo, ciągle te same spojrzenia, ten sam ton głosu, te same gesty. Ale stop. Teraz o Willu i kreacji Dancy'ego. Cóż, nie zgadzam się z żadnym zarzutem kierowanym w stronę tej postaci/aktora. Moim zdaniem , Dancy idealnie poradził sobie z postacią człowieka, którym stale targają sprzeczne emocje, który nie radzi sobie z tym, co robi, jak pracuje, jak żyje. Will Graham w jego wydaniu był postacią o wiele ciekawszą, niż ta książkowa czy nawet filmowa (chociaż Norton odegrał to genialnie). Jego wizje, choć czasami męczące, były zagrane bardzo przekonująco, to on dźwigał ciężar oddania emocji podczas rozmów z Hannibalem - dzięki niemu były one tajemnicze i intrygujące. To sceny z nim należą do moich ulubionych (i jego aparycja wcale nie odgrywa tu żadnej roli!). This is my design w jego ustach to zdecydowanie najlepsza kwestia pojawiająca się w Hannibalu. W żadnym wypadku nie uważam Willa za postać męczącą i irytującą, a Hugh za aktora, który nie podołał zadaniu, wręcz przeciwnie, uważam, że udało mu się w pełni oddać złożoność swojej postaci. 




Wszystko, co dotyczy reszty postaci i aktorów wcielających się w ich role w kolejnym poście, natomiast teraz przejdę do tego, co urzeka mnie szczególnie w Hannibalu. Przejdę do relacji Will - Hannibal. Mimo mojego częściowego rozczarowania Madsem (jak wspominałam, miał dobre momenty, które mroziły krew w żyłach i przerażały ze względu na stoicki spokój i dystans dr Lectera) nie mogę zaprzeczyć, że to, co zbudował razem z odtwórcą roli Willa jest absolutnie niezwykłe. Nadal twierdzę, że to głównie zasługa Dancy'ego, ale przyznaję, że oglądanie rozmów Hannibala z Willem, obserwowanie ciągłego zacieśnienia się dziwnej więzi między nimi, to sama przyjemność. Napięcie wyczuwane podczas tych scen, wzajemna fascynacja, dystans i chłód, sprytne dogryzanie sobie nawzajem, te spojrzenia, te gesty. To wszystko ma w sobie coś niezwykle magnetycznego, momentami związanego z seksualnością, intrygującego, a finał tej relacji w drugim sezonie szokuje, zaskakuje, daje do myślenia. To atut. 



Tyle na dzisiaj, dalszy ciąg recenzji/wrażeń/przemyśleń dotyczących Hannibala niebawem (w planach dalsza ocena wybitnej gry aktorskiej i odniesienia do części zarzutów dotyczących scenariusza). Póki co, polecam serial wszystkim lubiącym artystycznie zrobione filmy, kryminalne zagadki, psychologię, książkowego Hannibala i wciągające dialogi. 





~R.

 

3 komentarze: