środa, 10 czerwca 2015

Prosto z fabryki snów, czyli o filmie - Hua Mulan (2009)

Chińskie kino. Ciężko je oceniać. Jest niczym Bollywood - rocznie w Chinach powstaje więcej filmów w zasadzie niczym się od siebie nieróżniących, ile w całej Europie razem wziętej. Chińskie kino dzieli się na dwie grupy - filmy powstałe w sumie nie wiadomo po co i dlaczego oraz filmy, które faktycznie robią wrażenie, które są perełkami azjatyckiej sztuki filmowej, skądinąd bogatej w dobre, solidnie zrobione filmy tłamszone niestety przez wychodzące z tej samej taśmy produkcyjnej historie opowiadające o losach Hindusów na zasadzie bogaty on i biedna ona (lub odwrotnie) albo przepełnione efektami specjalnymi filmy quaziwojenne produkowane na potęgę właśnie w Chinach. Muszę jednak przyznać, że nie jestem do końca obiektywna, zważając na moje ogromne uwielbienie wszystkiego, co związane z Chinami - to jeden z tych krajów, których kultura mnie zachwyca i nieustannie zaskakuje. Poczynając od Wielkiego Muru Chińskiego kończąc na legendzie o Hua Mulan - chińska architektura, sztuka i literatura należą do najciekawszych i najbogatszych w historii światowych cywilizacji. I to właśnie słynna już opowieść o kobiecie, która w przebraniu mężczyzny wstąpiła do chińskiego wojska stała się inspiracją najpierw dla ekipy disneyowskiej, później dla samych Chińczyków do stworzenia filmu animowanego i dramatu wojennego poświęconego najsłynniejszej kobiecie chińskiej kultury, symbolowi nabożności synowskiej - Hua Mulan. Film pochodzący z 2009 roku należy do moich ulubionych produkcji z rodzaju tych wojennych, przygodowych i tym podobnych. 




Muszę przyznać, że historia Hua Mulan opowiedziana przez Disneya jest tą, którą kocham i uwielbiam, wychowałam się na tej bajce. Smok Mushu, świerszcz przynoszący szczęście, piękne piosenki, Jerry Goldsmith w świetnej kondycji, piękne love story z klasycznym happy endem. Całe moje dzieciństwo to disneyowska Mulan. Ale to bajka, legenda musiała zostać lekko podrasowana i dostosowana do tego, co produkuje wytwórnia Walta Disneya, musiała przecież trafiać do najmłodszych i ich przyciągać. Stąd elementy komiczne, smoki, rozśpiewana armia Chińczyków. Prawdziwa legenda i realia w jakiej powstała są jednak o wiele mniej wesołe i przyjemne. Hua Mulan według opowieści miała być dziewczyną, która by ratować schorowanego ojca, wstępuje do wojska jako mężczyzna i przez jakieś dwanaście lat służy w wojsku walcząc z wrogiem, konkretniej z Xiongnu  (koczowniczym, azjatyckim plemieniem) w okresie rozbicia północnych Chin. Oczywiście swój udział w produkcji mieli Amerykanie, co więcej każdy dramat wojenny ma w sobie jakiś wątek miłosny, dlatego i w tym przypadku nie było inaczej - w filmie pojawia się dramatyczna historia miłosna z Mulan i (nieobecnym w legendzie) księciem Wentai, w zasadzie, to ten wątek stanowi trzon całej opowieści, ale o tym za chwilę. 


Po kolei. Twórcy filmu z 2009 roku postanowili uraczyć nas historią Hua Mulan stworzoną w jej ojczyźnie. Otrzymujemy zatem opowieść o pięknej dziewczynie, która pewnego dnia staje przed trudnym wyborem: miłością do ojca czy posłuszeństwem wobec niego. Mulan wybiera mało rozsądnie, stawia emocje na pierwszy miejscu i w męskim przebraniu wymyka się z domu i wstępuje do wojska, aby uchronić przed tym swojego ukochanego ojca. W wojsku spotyka swojego przyjaciela z wioski, poznaje jednego z dowódców, jak się później okazało księcia, Wentai. Szybko pnie się po szczeblach wojskowej kariery, za każdym razem udowadniając swoje umiejętności dowódcze i nie tylko. Dzielnie walczy nie tylko z wrogimi plemionami, ale również ze swoimi uczuciami, co okazuje się zadaniem o wiele trudniejszym niż walka na polu bitwy. 


Całość filmu przypomina całkiem bardzo to, co widzimy w amerykańskim produkcjach zaliczanych do gatunku "wojenny". Wszystko tam jest brudne, zakurzone i we krwi. Bohaterowi próbują poradzić sobie z dramatem, jakim jest wojna, starają się myśleć, że to się niedługo skończy i wszyscy zaczną normalnie żyć. Co więcej, jeśli mówimy o scenach batalistycznych, to moim zdaniem, wypadają one równie dobrze, a nawet lepiej (bo Chińczycy w mniejszym stopniu wspomagają się techniką komputerową) jak w przypadku filmów amerykańskich. Sceny bitew zostały nagrane z ogromnym rozmachem i dbałością o szczegóły. Poczynając od umundurowania żołnierzy po realizm, z jakim zostało wszystko napisane i nakręcone. Nie zobaczymy tutaj tego, czego moglibyśmy się spodziewać - buntów wobec zajmowanej pozycji, dramatycznego ujawnienia tożsamości Mulan, szczerych wyznań i pocałunków w środku bitwy. Wszystko zostało dostosowane do obowiązujących w tamtych czasach realiów - Mulan (jeszcze jako kobieta w wiosce) nie dyskutuje z żadnym mężczyzną, jest posłuszna i pokorna, jej relacja z Wentai to nie żadne amerykańskie, patetyczne wyznania i dramatyczne pocałunki - to relacja oparta na wzajemnym szacunku, bez zbędnych słów i niepotrzebnych gestów - największy atut filmu. 



Hua Mulan to nie tylko solidnie zrobiony film opowiadający piękną historię. Zaraz po świetnie napisanym scenariuszu uwagę przykuwa muzyka - jedna z najpiękniejszych ścieżek dźwiękowych, jakie kiedykolwiek miałam przyjemność poznać. Aż trudno uwierzyć, że Hua Mulan była pierwszym filmem, do którego komponował twórca, o którym niestety nic nie wiem i pewnie się nie dowiem, bo dokopać się do czegokolwiek jest niezwykle trudno, ale najlepszą jego wizytówką jest to, co stworzył - dramatyczna, wzruszająca, przepełniona emocjami, rozdzierająca serce w kulminacyjnych momentach.




Co jeszcze zasługuje na uwagę w Hua Mulan? Aktorzy. Wei Zhao, śliczna i utalentowana aktorka oraz piosenkarka, w tytułowej roli spisała się rewelacyjnie. Zarzuca się czasami, że wybór aktorki był niewłaściwy - bo na pierwszy rzut oka widać, że to kobieta, bo za wysoki głos, bo za łagodne rysy twarzy. Pozwolę sobie się z tym nie zgodzić. Wei Zhao jako Mulan była niezwykle przekonywująca i chociaż momentami widać było, jak bardzo kobiecą ma urodę, to jednak będę stała za nią murem. Idealnie oddała emocje, które targały Mulan - kobiety nieprzygotowanej na to, co sama na siebie ściągnęła, kobiety walczącej między miłością a obowiązkiem, kobiety, która przez lata żyła w strachu o to, czy jej sekret nie wyjdzie na jaw. Well done. Uważam, że Wei Zhao, zaraz obok odtwórcy roli Wentai, była perłą tego filmu.


Kun Chen, bardzo popularny w swojej ojczyźnie aktor, wcielił się w filmie w rolę księcia Wentai - jedną z dwóch osób znających sekret Mulan, człowieka, który wielokrotnie uratował jej życie i który ją szczerze pokochał. Pomijając już kwestię niezwykłej urody tego człowieka, muszę przyznać, że to jedna z lepszych ról męskich w kinie w ogóle, jakie widziałam. Zakochany mężczyzna niemogący o sobie decydować, walczący między świadomością, tego co powinien robić a tym, co czuje i czego pragnie. Postać Wentai była postacią niezwykle ciekawą, i choć nieobecny w legendzie, nadał jej dodatkowego, nowego, istotnego wydźwięku. 


Nie wstydzę się napisać, że Hua Mulan to film, który zajmuje szczególne miejsce w moim sercu. Idealnie trafił w mój sposób postrzegania świata i tego, co oczekuję od oglądanego filmu. Włączając ten film kilka lat temu nie spodziewałam się, że zostanę uraczona piękną, subtelną historią miłosną w okrucieństwami i całą brutalnością wojny w tle. Nie spodziewałam się, że film wywrze na mnie aż takie wrażenie. Rewelacyjnie napisany scenariusz, dbałość o szczegóły i oddanie realizmu, zgrabne aktorstwo, wyjątkowa i niepowtarzalna muzyka. To te elementy sprawiły, że film jest niezwykły, zaskakujący i polecam go wszystkim, którzy chcieliby zobaczyć coś naprawdę unikatowego w skali światowego kina. 


Hua Mulan to film, który świetnie przeniósł na ekran jedną z najsłynniejszych legend w historii. Nie ma w nim nic tandetnego, kiczowatego, żenującego. To solidnie zrobiony film opowiadający w możliwie najwspanialszy sposób znaną od lat historię nadając jej nowego charakteru. A morał jest taki, że nie ocenia się książki po okładce - film wojenny wyprodukowany w Chinach wcale nie musi być gorszy od kultowych tytułów powstałych w Ameryce czy Europie. 



~R.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz